Serwis Fictomercial ma przyjemność zaprezentować czytelnikowi prace nagrodzone w konkursie pt. Patchwork literacki zorganizowanym przez pisarkę i redaktorkę Justynę Karolak, prowadzącą blog karolakowo.pl oraz Głowę pisarza, podcast dostępny w serwisie YouTube. Konkurs polegał na stworzeniu zakończenia opowiadania pióra Justyny noszącego tytuł Dusza na sznurku (opowiadanie to znajdziesz na ww. blogu Justyny – w artykule pt. „Rusza akcja pt. »Patchwork literacki« – przeczytaj opowiadanie startowe, weź udział w konkursie i wygraj nagrody!”).

Jeśli jesteś ciekaw, jak przebiegał ten konkurs literacki, czym kierowała się jego organizatorka, oceniając nadesłane prace, przejdź do tego artykułu. A tymczasem zapraszamy cię serdecznie do przeczytania jednej z czterech nagrodzonych prac konkursowych!

Poniżej – praca literacka, która wywalczyła miejsce drugie. Autorem jest 72-letni Janusz Muzyczyszyn, z wykształcenia metalurg, podczas kariery zawodowej – informatyk, a obecnie – poeta i powieściopisarz, autor powieści: Mój drugi brzeg (2019), Droga 88 (2020). Jeśli chcesz nieco bliżej poznać pisarza, odwiedź jego blog z krótkimi formami literackimi oraz refleksjami publicystycznymi.

Ze swej strony gratulujemy Januszowi zdobycia srebrnego medalu!

Artykuł publikujemy za pisemną zgodą autora oraz po akceptacji redakcji tekstu wykonanej przez Justynę. Z uwagi na fakt, że konkurs adresowany był do pełnoletnich, uczulamy czytelnika, iż zarówno w opowiadaniu startowym, jak i pracach konkursowych – mogą pojawić się wulgaryzmy.

Janusz Muzyczyszyn, zakończenie opowiadania Dusza na sznurku – miejsce 2

Wydawało się, że mężczyzna siedzący po drugiej stronie blatu ma nieobecny wzrok. Teraz dopiero zauważyłem, że nosił obrączkę. Po chwili spojrzał na mnie przyjaźnie.

– Powiedział pan – jego ton był cholernie oficjalny, ale jakoś życzliwy, ciepły – że to wszystko się panu wydarzyło w rzeczywistości?

– Czy ja wiem? – Zamyśliłem się. – Widzi pan, do teraz nie zastanawiałem się nad tym, ale… nie wiem. Czasem gubię się w tym, czego doświadczam, a co mi się śni. Siedzi mi teraz w głowie ten papieros palony w bramie i balonik. To głupie, ale przypomniałem sobie taką sytuację: miałem wtedy może sześć, siedem lat. Rodzice wzięli mnie na spacer, był piękny, gorący dzień lata. Na ulicy jakiś człowiek sprzedawał kolorowe balony. Bardzo chciałem mieć taki. Podszedłem do tego pana i poprosiłem o jeden, on uśmiechnął się i dał mi. Pamiętam, że balon był taki czerwony i duży. Bardzo się ucieszyłem. I wtedy mój ojciec wyrwał mi go z ręki i powiedział: „Zostaw to, gówniarzu, nie mam pieniędzy na kupowanie byle czego!”. Gdy oddawał balon temu miłemu panu, zrobił to tak, nie wiem, może specjalnie, że balonik uciekł mu z ręki i poszybował w niebo. Zacząłem płakać. Sprzedawca nachylił się do mnie i powiedział: „Nie martw się, synku, to tylko balonik. Pilnuj, żeby nigdy ci tak nie uciekało życie”. Wtedy nie wiedziałem, co to znaczy… Aha, mój ojciec oczywiście i tak za ten balonik musiał zapłacić, i do końca spaceru był wściekły na mnie i na mamę.

Zamilkłem. To wspomnienie uruchomiło mi lawinę myśli. Przypomniałem sobie inne wydarzenia z dzieciństwa związane z ojcem. Czułem, ze zaczyna mi brakować tchu. Mój rozmówca zauważył, że dzieje się ze mną coś złego i szybko podał mi szklankę wody. Piłem tak łapczywie, łyk za łykiem, że niechcący oblałem sobie koszulę. Ja, dorosły facet, wybuchnąłem płaczem. W końcu jak przez mgłę usłyszałem:

– Panie Leszku, proszę, tu są chusteczki!

Podał mi paczkę chusteczek. Zrobiło mi się wstyd. Stary byk, czterdziestka na karku, a ryczę jak baba. Trochę uspokoiło mnie jego milczenie. Cierpliwie poczekał, aż doszedłem do siebie.

– Panie Leszku, czy mogę mówić panu po imieniu? – zapytał. Zbiło mnie to z tropu.

– Oczywiście – odparłem.

– W takim razie ja jestem Jacek – przedstawił się. – Leszku, coś ci się przypomniało przed chwilą. Chcesz o tym dłużej porozmawiać? A może o czymś innym?

– Szczerze? Nie chcę, ale chyba muszę, bo jeszcze mnie dusi – odpowiedziałem. – Zauważyłeś, że ochlapałem sobie koszulę, prawda? Kiedyś, dawno temu, byliśmy wtedy na wakacjach nad morzem, spacerowałem z rodzicami po ulicach, to było chyba w Ustce albo w Mielnie, nie jestem pewien, i strasznie zachciało mi się pić. To był piekielnie gorący dzień. Żółta lawa lała się z nieba na ulice, pamiętam, że miałem zaschnięte wargi. Przechodziliśmy akurat koło saturatora i mama powiedziała ojcu, żeby kupił mi szklankę wody. Sprzedawca, taki młody chłopak, podał mi szklankę. Pamiętam, że ta woda była bardzo zimna. Podniosłem ją do ust, wziąłem łyk i niechcący wylałem pół szklanki na koszulkę. Stary się wściekł, wyrwał mi szklankę, wylał resztę na ziemię, dał mi klapsa i pociągnął za rękę do ośrodka, w którym mieszkaliśmy. Po drodze wrzeszczał na mnie, że tylko traci przeze mnie pieniądze. Do końca dnia musiałem chodzić w tej mokrej koszulce. Dobrze, że było bardzo ciepło. Pamiętam też, że marzyłem tylko o tym, żeby moja matka kiedyś mnie obroniła przed ojcem. Ona potrafiła być czuła tylko, gdy nie było go w domu. Wtedy była jak ta łabędzica z moich snów. Bardzo ją taką kochałem…

Przerwałem. Znowu wypiłem kilka łyków wody.

– Leszku, wspomniałeś o kobiecie, z którą byłeś związany. Co się stało, że odeszła? – zapytał Jacek.

Przypomniałem sobie. Wracałem pieszo z pracy. Wyszedłem dwie godziny wcześniej, nie pamiętam dlaczego. Po drodze mijałem kawiarnię, do której często chodziliśmy z żoną. Odruchowo popatrzyłem przez szybę do środka i zamarłem.

– Wiesz, Jacku, cały czas boli mnie ten widok. Zobaczyłem żonę w takim lokalu. Siedziała przy stoliku obok jakiegoś mężczyzny. Trzymali się za ręce. Ewa wpatrywała się w niego z takim uwielbieniem na twarzy, jakiego w życiu u niej nie widziałem. Po chwili on nachylił się do niej, pocałował ją w szyję i coś powiedział. Roześmiała się chyba tym dziewczęcym śmiechem, który znałem z początków naszej znajomości, takie skojarzenie miałem, kiedy patrzyłem na nią przez to okno. Zamurowało mnie, oparłem się o ścianę budynku. Dopiero po chwili byłem w stanie się ruszyć. Wszedłem do środka. Bez przywitania powiedziałem, żeby wyszła ze mną. Na zewnątrz zapytałem od razu: „Kim on jest?”. Zmieszała się. Serce ściskała mi obręcz, ale nie ustąpiłem. Jąkając się, przyznała w końcu, że spotykają się od kilku miesięcy.

Zamilkłem, wziąłem następny łyk wody.

– Rozstaliśmy się. To dlatego wywrzeszczała mi ten kretyński tekst: „Pieprzę cię, świecie!”. I tę całą resztę. Wiedziała, że jest całym moim światem i z uśmiechem na twarzy mi go odebrała. Nie mogę się po tym podnieść. Trwam w takim zawieszeniu jak między dwoma światami czy dwiema porami roku. Ani tu, ani tam. Ani życie, ani śmierć… – Przez chwilę zbierałem kolejne myśli. – Zupełnie przypadkowo poznałem na ulicy kobietę. Szedłem zamyślony, nie patrzyłem pod nogi i w pewnej chwili zatrzymały mnie gwałtownie czyjeś ręce. Gdyby nie ta kobieta, rozdeptałbym chyba jej małego synka, który kucał na chodniku i nieporadnie wiązał sobie but. „Niech pan uważa!”, krzyknęła. Wyglądała jak rozjuszona łabędzica broniąca swoich młodych. Przeprosiłem ją natychmiast. Pomimo jej protestów schyliłem się i pomogłem dzieciakowi zawiązać tę sznurówkę. Popatrzyłem na jego matkę. Zgrabna młoda kobieta w obcisłych białych spodniach. Uśmiechnąłem się do niej niepewnie. Odpowiedziała uśmiechem, jej twarz rozluźniła się. Dopiero teraz okazała swoje piękno. Utonąłem w jej niebieskich oczach. Dała się zaprosić na kawę. Dla jej synka kupiłem lody. Jadł je tak łapczywie, że kapnęły mu na podkoszulek. Kobieta uśmiechnęła się, wzięła serwetkę i wytarła plamę, mówiąc: „Kubuś, musisz bardziej uważać na drugi raz. Ale nie martw się, w domu się przebierzesz, a to wrzucimy do pralki, OK?”. Chłopiec kiwnął głową i jadł te swoje lody dalej. Pożegnaliśmy się po jakiejś godzinie, bo mały zaczął się już nudzić. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Potem do niej zadzwoniłem, zaproponowałem nowe spotkanie. Byłem pewien, że przyjdzie z synem, bo dowiedziałem się, że samotnie go wychowuje, ale nie, zaznaczyła, że przyjdzie sama. Powiedziała, że Kubę zostawi pod opieką siostry. Żal było mi się z nią rozstawać… Jacek, powiedz mi, doradź: co ja mam zrobić? Chciałbym się związać z tą kobietą, polubiłem jej dzieciaka, ale boję się, cholernie się boję, żeby znowu nie dostać od życia po dupie.

– Leszku, przypomnij sobie, co ci powiedział sprzedawca balonów. Tamten balonik uleciał i już go nie ma. Nie wróci. A ty pilnuj, żeby ci nie uciekło życie. Dasz radę. Przyjdź do mnie za tydzień. Chętnie posłucham, co dobrego cię spotkało.

Zamyśliłem się. Ma rację, szkoda życia, pomyślałem.

– Przyjdę! – zawołałem i poszedłem… z gabinetu mojego psychoterapeuty.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *