Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do lektury eseju pióra Agnieszki Czachor – jest to praca, która zajęła 2. miejsce w zorganizowanym przez nas konkursie na najlepszy esej o wcielonym bohaterze literackim
Wyniki konkursu opublikowaliśmy w samodzielnym artykule – znajdziesz go tutaj – a dziś mamy zaszczyt przedstawić Wam esej zdobywczyni srebrnego medalu, już po naszej redakcji, wykonanej przez Justynę Karolak, i oczywiście po autoryzacji pisarki.
Raz jeszcze gratulujemy Pani Agnieszce zdobycia miejsca drugiego, a Czytelników zapraszamy do lektury!
Okruchy zawsze dla ptaków
Przed kilku laty napisałam miniaturę, którą czytałam przed publicznością w Krakowie. Opowiadała o źrebaku, który zatruł się modrzewiem i zdechł, bo dziewczynka w czasie gdy jemu piana ciekła z pyska, ratowała życie swojego opiekuna, którego ugryzła żmija. „Nienawidzę cię – syknęła po wszystkim – że jako człowiekowi przysługuje ci pierwszeństwo”. Gdy wróciłam na swoją prowincję, okazało się, że mój źrebak walczy o życie. Przestraszyłam się. Czy to ja wymyśliłam tę opowieść, czy ona istniała wcześniej i tylko czekała na odkrycie?
Potem napisałam opowiadanie, w którym matka ginie w pożarze. Napisałam je i za chwilę moja matka zmarła, nagle. „Twarzy matki nie pamiętała. (…) wyobrażała sobie, że matka swoją »twarz« ściągnęła pewnego wieczoru niczym fartuch i rano zapomniała założyć. A potem nauczyła się tak bez niej”. I znowu: czy to fikcja, czy rzeczywistość? Która jest którą? Czy bezpiecznie jest wzorować się na osobie istniejącej? Czy nie zdarzy się tak, że przeklniemy jej los? Od tamtych wypadków nie wzoruję się na żyjących ludziach i nie piszę o moich najbliższych. Podzielam opinię Toni Morrison, że „każdy jest właścicielem swojego życia, ma na siebie wyłączność. Nie powinno się go używać w fikcji literackiej”.
Jednak taka postawa przed materializacją fikcji – nie ochroni. Właściwie nie ma przed nią ochrony, a to, że może wtargnąć w rzeczywistość, nie jest wcale fantastycznym wymysłem. Sporo by nam o tym opowiedział Stephen King, którego powieść Rage posłużyła sprawcom mordu za inspirację. Jak w takiej sytuacji czuł się autor? Myślę, że można to porównać do emocji Oppenheimera, kiedy zorientował się, co oznacza dla świata stworzona przez jego zespół bomba atomowa. Tak naprawdę jego przerażenie czy nawet wyrzuty sumienia nie miały już znaczenia, bo czasu cofnąć nie potrafił. Podobnie dzieje się pod koniec powieści Platforma Houellebecqa. Atak terrorystyczny w Pattai zapowiedział prawdziwe bomby, które wybuchły w klubie nocnym na Bali rok po premierze powieści. Jednak pisarz uważa, że łatwo to było przewidzieć, że to nie było żadne proroctwo.
Pewnego dnia zadzwoniła moja komórka, gdy odebrałam, usłyszałam pytanie „czy to szpital psychiatryczny?”. Czemu ktoś do mnie zadzwonił, czy się pomylił? Pomylił się na pewno, tym bardziej że nikt z moich bliskich nie leczył się w takim szpitalu, ale sami wiecie, że tego typu pomyłki współcześnie prawie się nie zdarzają. Skąd zatem ta pomyłka? Czy to przypadkiem nie kolejna opowieść się dobijała? Jako mała dziewczynka słyszałam legendę o tym, że jest gdzieś daleko stąd śmietnisko niewysłuchanych historii, niewysłuchanych słów i szlochów. Miejsce, z którego raz na jakiś czas zostaje wypuszczona jedna opowieść i wtedy ona wędruje do osoby, która ją przyjmie. To nie może być osoba przypadkowa, bo jeśli opowieść źle wybierze, gdy zostanie odrzucona, to zginie. Tak się pocieszali w trudnych czasach ludzie, patrząc w gwiazdy. Wierzyli, że one ich słyszą. Może zginę, ale moja opowieść zostanie, dotrze do innych i dzięki temu to, co zrobiłem, przez co przeszedłem, nie pójdzie na marne. Tak pocieszali się Sybiracy, tak pocieszali się bohaterzy Ossendowskiego, tak do dzisiaj pocieszają się ludzie niemający głosu. Może faktycznie istnieje gdzieś składowisko niewysłuchanych opowieści?
Pisanie w pewnym sensie jest mistyczne, według mnie stworzeni bohaterzy faktycznie istnieją, co prawda na stronach książek, ale nie zdziwiłabym się, gdybym spotkała jednego ze swoich przy barze w kawiarni Bistro, który kupując kawę, klepnąłby mnie po ramieniu i krzyknął z entuzjazmem: „Dzięki, że nie kazałaś mi pić Inki!”.
Drzemie w nas niepokój albo pragnienie – zależy, jak kto do tego podchodzi – o fikcyjnych bohaterach, którzy wkraczają w nasze życie. Najlepiej, gdyby to nie były postacie z horroru. W filmie Przypadek Harolda Cricka niepozorny urzędnik przychodzi do pisarki, która go stworzyła, i próbuje przekonać ją, żeby mu nie kazała zginąć pod kołami autobusu, który każdego dnia woził go do pracy. Zginąć tylko dlatego, że dziecku wypadło zielone jabłko z rączki i potoczyło się wprost pod koła autobusu, a on to jabłko chciał dla niego odzyskać. Autorka wie, że jeśli Harolda nie uśmierci, to jej powieść nie stanie się bestsellerem. Łatwo napisać, że pochwyciło się patyk i zbiło psa, trudniej faktycznie to zrobić, gdy ma się go obok siebie; jego wielkie oczy, wilgotny nos i łagodne spojrzenie.
Z drugiej jednak strony, czy faktycznie daleko trzeba szukać, żeby dostrzec fikcyjnego bohatera biegającego pośród ludzi? Czy należy na to patrzeć przez okulary fantazji? Przecież bohaterzy Steinbecka kręcą się po ulicy. Takich jak Katy jest więcej, niż jesteśmy w stanie policzyć, zdrad Lenny’ego również, wymuszania na starych ludziach zmiany życia także nie brakuje. I znowu powraca pytanie, czy to pisarz wymyśla opowieść, czy ona istnieje wcześniej i tylko domaga się opowiedzenia?
Według mnie literaccy bohaterzy istnieją w życiu realnym i nie muszą dosłownie jak Harold wychodzić z maszynopisu. Siedzą na progach piekarni, na obskurnych murkach masarni, wyłaniają się ze stalowego od mrozu powietrza rozrywającego płuca. Mają wielkie, błyszczące oczy utopione w ciemnych podkowach. Milczą, choć ich twarze krzyczą. Kiedy mówimy „bohater”, mamy na myśli człowieka, a przecież istnieją bohaterzy inni, których w życiu codziennym jest nadmiar. Ich nie trzeba tworzyć, oni istnieją, tylko ich opisujemy. Występują zawsze niezależnie od miejsca akcji: miłość, rozpacz, samotność, ból, starość, macierzyństwo. Fikcja i rzeczywistość przenikają się niezależnie od naszej woli. Jedna bez drugiej nie istnieje. Wydobywamy tylko z tego strumienia grudki złota. Nie zawsze mają wagę odpowiednią, by kogoś nią zainteresować, ale jeśli raz się znalazło skarb, już nigdy nie przestanie się go szukać ponownie. Czasem gromadzimy tylko złote drobinki, z których można stopić coś większego. Pisarz to poszukiwacz złota, poławiacz pereł, czasem zabłąkany Holender żyjący poza czasem. Chce czytelnikom podarować coś wspaniałego i jeśli ma wystarczająco dużo cierpliwości, uda się mu ze złotych ziarenek stworzyć bohatera, który będzie żył w wyobraźniach wielu ludzi. Będzie ich usypiał i budził, zaglądał do lustra poprzez ich oczy. Będzie karmił gołębie i łabędzie ich rękami, okruchami trochę słonymi, trochę słodkimi, a także trochę spleśniałymi. I to jest bohater wcielony, największa nagroda dla pisarza i frajda dla czytelnika.